< > wszystkie blogi

Kulturalne lata 90.

30 lipca 2012
Urodziłam się pod koniec lat 80. Na tyle późno, żeby nie pamiętać, czym był komunizm i na tyle wcześnie, żeby nie załapać się do grona "pokolenia T" - rówieśników wolnej (podobno) ekonomicznie i polityczne Polski. Przypadło mi dorastać w szalonych latach 90, kiedy to, powtarzając za wszystkimi sentymentalnymi narzekaczami, lody bolero były smaczniejsze, oranżada słodsza, guma służyła do żucia (albo do skakania), a komputer osobisty i telefon komórkowy to odległa rzeczywistość z amerykańskich filmów. Dzisiejszy felieton nie będzie jednak opłakiwał bezpowrotnie minionych czasów i kultowych gadżetów. Zamiast tego będę manifestować swoją niechęć do małych dzieci i ich rodziców w pojazdach komunikacji miejskiej.
Ostatnimi czasy, uwagę moją zwróciło pewne niepokojące zjawisko, którego przyczynę upatruję w niżu demograficznym oraz tym, co nazywam "odwrotną emancypacją kobiet", a także zmianą etosu dziecka w związku z postępem cywilizacyjnym. Niezaprzeczalnym faktem jest, iż z racji swojej pozycji społecznej, dziecko zasługuje na opiekę, a jego opiekunowie są zobowiązani dostarczyć mu środków niezbędnych do życia, dopóki nie uzyska samodzielności. I tu zaczynają się schodki. Od maleńkości rodzice przekonują swoje nieproporcjonalne, różowe potworki, że od życia i innych ludzi, należy im się absolutnie wszystko. A ponieważ należy im się wszystko, to zabierając swego potomka do krakowskiego zoo, gdzie kursuje tylko jeden autobus, którym przy okazji jeżdżą też wszyscy mieszkańcy Starej Woli, pakują się, jakby była to co najmniej tygodniowa wyprawa na Mount Everest. Cztery torby z pieluchami, podgrzewacz do butelki, butelka z soczkiem, ubranka na zmianę, wielka lustrzanka Canona lub Olympysa, żeby robić zdjęcia podczas przewijania, ulubiona zabawka i męski członek wie, co jeszcze, bowiem wózek, w którym wiozą swoją latorośl, bardziej przypomina kosz z supermarketu, niż pojemnik na dziecko. Jedno dziecko. Małe dziecko. Wózka tego, oczywiście nie można skompresować w żaden sposób, żeby potem postawić go w kącie i usiąść, jak cywilizowani ludzie, z dzieciakiem na kolanach, żeby było więcej miejsca dla innych pasażerów. Nie... To zburzyłoby całą ideę rodzinnej wycieczki. Trzeba stanąć na środku, koniecznie w przejściu, żeby przypadkiem ktoś nie skorzystał z automatu biletowego, albo ta pani na wózku, dla której specjalnie przygotowano to miejsce i pasy bezpieczeństwa, nie zastawiała im dostępu do okna. Poraża mnie bezmyślność i impertynencja młodych rodziców. Większość z nich uważa, że skoro poświęcili już swoje dwie komórki i przyczynili się do powiększenia populacji, to powinni być traktowani wyjątkowo. Dziecko stało się teraz dziwnym rodzajem hobby. Kupujemy niemowlakowi, który ledwo zdaje sobie sprawę ze swego istnienia, markowe, "dizajnerskie" ubranka, zabawki i gadżety. A potem robimy mu z nimi zdjęcia i pokazujemy znajomym. - O, a tu nasza dzidzia leży na swoim nowym kaszmirowym kocyku, a na głowie ma ręcznie tkaną czapeczkę od Lacoste. - A tutaj po raz pierwszy zakładamy bobaskowi pieluszkę innej marki, niż dotychczas używaliśmy, więc postanowiliśmy uwiecznić ten moment i jego śliczną, zieloną kupkę. Smutny jest również fakt, że decydujące się na macierzyństwo kobiety, w pewnym momencie nie potrafią mówić o niczym innym, jak tylko o swoim potomstwie. Widzę to na przykładzie swoich koleżanek ze studiów, które uznały, że bez dziecka ich związek jest niepełny. Że dwoje dorosłych ludzi nie da sobie rady, jeśli jak najszybciej nie zorganizują sobie małej, wrzeszczącej istotki. Dlatego teraz, zapytane, co u nich i jak się mają, opowiadają tylko, że ich pocieszka umie już korzystać z nocnika i zaczyna się posługiwać artykułowaną mową. Jestem hejterem. Wiem. Ale ja pokazuję w autobusie ważny bilet do kontroli, zamiast wykręcać się, że jako czyjaś matka mam prawo jeździć za darmo.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi