Otoczeni jesteśmy pop-kulturową papką i czy tego chcemy, czy nie –
musimy ją chłonąć. Dlatego pozwoliliśmy sobie wygrzebać z tego
pachnącego balonową gumą i watą cukrową bałaganu kilka
zaskakujących faktów, które mogą mocno was zdziwić!
#1. Co łączy „Bodyguarda” i filmy o przygodach Indiany Jonesa?
Ten straszny
melodramat sensacyjny o ochroniarzu zakochującym się w swojej
klientce nigdy by nie powstał, gdyby nie Lawrence Kasdan –
zatrudniany w agencjach reklamowych copywriter, któremu to wymarzyła
się praca w przemyśle filmowym. Jeszcze w latach 70. napisał on
osiem scenariuszów, w tym ten do „Bodyguarda” właśnie. Kasdan
inspirował się filmem „Yojimbo” Akiry Kurosawy, a w głównych
rolach widział
Steve’a McQueena lub Ryana O'Neala, natomiast w
postać ekranowej diwy miałaby zagrać Diana Ross.
Tekst krążył z
rąk do rąk i ostatecznie trafił do Stevena Spielberga, któremu
pomysł początkującego scenarzysty przypadł do gustu. Reżyser
powierzył mu więc napisanie skryptu do planowanej produkcji o
perypetiach pewnego awanturniczego archeologa. Wcześniej jednak
Spielberg polecił Lawrence’a swojemu kumplowi. George Lucas
podzielił entuzjazm kolegi z branży i również zlecił Kasdanowi
robotę u siebie. W ten sposób mało jeszcze znany scenarzysta
pracował zarówno nad „Poszukiwaczami zaginionej Arki”, jak i
„Imperium kontratakuje”! A wszystko to, dzięki „Bodyguardowi”,
który na swoją premierę poczekać jeszcze musiał dobry tuzin lat.
#2. Will Smith, z
bardzo nietypowego powodu, nie lubi pierwszych odcinków swojego
debiutanckiego serialu
Will „Trzymaj imię
mojej żony z dala od swych j#banych ust” Smith zaczął swoją
wielką karierę od występu w serialu znanemu w Polsce, dzięki naszym
barbarzyńskim tłumaczom, jako „Bajer z Bel Air”. Mimo że gwiazdor powinien więc dużym sentymentem darzyć pierwsze epizody tej
produkcji, to tak naprawdę Smith
unika wracania do tych seansów.
Powód tej awersji jest dość zakasujący. Młody, nieposiadający
jeszcze praktycznie żadnego aktorskiego doświadczenia, artysta
ambitnie podszedł do zadania i wykuł na pamięć wszystkie dialogi,
łącznie z kwestiami wypowiadanymi przez innych partnerujących mu
przed kamerą aktorów. Bardzo skupiony na dobrym odegraniu swej
roli, Will często mimowolnie ruszał buzią w momencie wypowiadania
tekstów przez inne osoby. I było to bardzo widoczne.
Auto-tune to
specjalny efekt służący do korygowania wysokości oraz
tonu ludzkiego głosu. W praktyce pozwala to ładnie zamaskować
wszelkie fałszywe nuty i babole. Można też przedobrzyć i wówczas
brzmieć niczym podtapiany w wannie kurczak. Wystarczy posłuchać
dowolnego, polskiego pop-rapowego kawałka, aby zdać sobie sprawę,
że
wtyczka ta jest zdecydowanie nadużywana. A winę za to
ponosi… Cher. Artystka ta w 1998 roku nagrała wielki przebój
„Believe”, którym pobiła wszelkie rekordy popularności od
początku swej kariery. To ona jako jedna z pierwszych gwiazd muzyki
zaczęła używać auto-tune w sposób tak, nazwijmy to –
„radykalny”. Kiedy producenci usłyszeli refren tego numeru
popukali się w czoła i natychmiast kazali piosenkarce wywalić ten
szkaradny fragment.
Artystka oznajmiła, że ewentualne zmiany mogą oni nanieść, ale dopiero po jej trupie, a do tego czasu, jeśli
ktokolwiek zacznie gmerać w jej kompozycji, to piosenkarka osobiście
rozszarpie mu gardło. Argumenty miała mocne, więc „Believe”
trafiło do obiegu w znanej nam już wersji rozpoczynając trwający
nieprzerwanie od ćwierć wieku rollercoaster żenady.
#4. Lubicie motyw
przewodni z ”Knight Ridera”? Niestety nie ma on za dużo
wspólnego z oryginalnością
Każdy seans „Knight
Ridera” poprzedzony był świetnym wstępem z tą niesamowitą
muzyką przewodnią, która u niejednego młodego widza wywoływała
ciarki ekscytacji.
Numer ten został napisany, skomponowany i
wyprodukowany przez Glena Larsona, Dona Peaka i Stu Phillipsa. Można
by im pogratulować oryginalności i talentu do tworzenia świeżych,
nowoczesnych kompozycji. Można by, gdyby nie to, że tak naprawdę
kawałek ten jest bezczelną kopią, chociaż lepiej powiedzieć - „zapożyczeniem” całego początkowego motywu z utworu „Sphinx”
Harry’ego Thuumana. Autorzy przewodniego motywu z „Knight Ridera”
przyznali się do zsamplowania tego elementu.
To jednak nie koniec
bezczelnego jumania czyichś własności intelektualnych, bo jakby
głębiej wgryźć się w słynną melodię kojarzącą się z
przygodami Davida Hasselhoffa w gadającym Pontiacu , to szybko okaże
się, że kompozytorzy wzorowali się na jeszcze jednym, bardziej już
klasycznym, utworze.
#5. Amerykańska
pierwsza dama otrzymała kiedyś list od… Marge Simpson
W 1989 roku George
Bush objął stanowisko prezydenta USA. W tym samym roku miała też
premiera pierwszego odcinka „The Simpsons” – najdłużej
emitowanego serialu animowanego w historii telewizji. Mimo że
przygody Homera i jego rodziny znalazły mnóstwo fanów na całym
świecie, to amerykańska pierwsza dama – Barbara Bush do nich
zdecydowanie się nie zaliczała. W jednym z wywiadów wyraziła
swoją dezaprobatę dla tej produkcji nazywając ją
„najdurniejszą
rzeczą, jaką kiedykolwiek widziała”
. Pewnie mocno się zdziwiła,
kiedy na jej biurko trafił list napisany przez samą Margre Simpson
– żonę głównego bohatera serialu!
„Niedawno
przeczytałam Twoją krytykę mojej rodziny. Poczułam się nią
głęboko zraniona. Niebiosa wiedzą, że daleko nam do doskonałości
i prawdę mówiąc, może trochę odbiegamy od normalności; ale jak
mówi dr Seuss: „każda osoba jest osobą”.
W dalszej części
listu Marge wspomina, że w rzeczywistości ma ona dużo wspólnego z
Barbarą Bush i że mimo przykrości jaka ją spotkała ze strony
żony głowy państwa, wierzy, że uda się poprawić relacje między
obiema paniami. Miłym zaskoczeniem i całkiem przemyślanym
zagraniem PR-owym była listowna odpowiedź, jaką wystosowała
pierwsza dama do swej kreskówkowej adresatki. Pani Bush wylewnie
przeprosiła Marge za swój przesadnie „swobodny język” i
jednocześnie pochwaliła ją za odwagę wyrażania swojego zdania.
#6. Ciasteczkowy
potwór wcale nie je ciasteczek!
Czy wyobrażacie
sobie, aby żarłoczny bohater „Ulicy Sezamkowej” zmienił swoje nawyki żywieniowe?
Niestety, wygląda na to, że przez całe życie
byliśmy oszukiwani.
Ciasteczkowy potwór pochłaniający tony słodkich kalorii, w
rzeczywistości wcale nie je ciasteczek!
Od samego początku kręcenia
słynnej produkcji dla dzieci, bohater ten pałaszuje… wafelki
ryżowe. Zanim trafią one do rąk niebieskiego rozczochrańca są
one malowane w taki sposób, aby przypominać ciastka z czekoladą.
Wszystko to dlatego, że użycie prawdziwych rekwizytów szybko
uświniłyby pacynkę. Ponadto okruchy słodkich, lepkich przekąsek
spadałyby wprost na głowę lalkarza.
#7. Wielkie cycki
Lary Croft to efekt zwykłej pomyłki?
Każdemu zdarza się
zrobić literówkę. Z takiego założenia wyszedł Toby Gard –
programista i grafik, który powołał do życia biuściastą
panią archeolog znaną z tej słynnej gry, w którą się gra w
Sylwestra. Krótko po premierze „Tomb Raidera” Gard udzielał
wywiadu, w który padło pytanie o przesadnie wielkie cycki Lary
Croft.
„Poślizgnięcie myszy... Chciałem powiększyć piersi o
pięćdziesiąt procent i wtedy – ups, kliknęło mi się sto
pięćdziesiąt procent. Psia mać!"
Od tego czasu plotka
zdołała okrążyć świat setki razy i w zasadzie przytaczana jest
jako prawda objawiona przy okazji każdego artykułu o początkach
giercowej serii. Po latach Gard przyznał się do żartu. Był ponoć
bardzo zdziwiony, że wszyscy tę bzdurę łyknęli (
„Próbowałem
uczynić ją tak niedorzeczną, aby nikt mi nie uwierzył. Mam na
myśli, że istnieją przecież funkcje cofania błędów, prawda?”
).
A wiecie, że na Joe Monster dawno temu była taka zasada: „Tu się pomaga”. I nic się w tej kwestii nie zmieniło. Dlatego jeśli chcesz, to dorzuć grosika do naszej Joe Monsterowej skarbonki. Pomóżmy, bo warto, każda złotówka jest cenna!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą